![]() - autor ks. Mariusz Synak - za: cerkiew.info Niniejszy
tekst chciałbym poświęcić wyjaśnieniu kilku drobnych, ale według mnie
frapujących szczegółów z pierwszych dni/miesięcy bądź nawet lat z życia
Jezusa, wszak Narodzenie Chrystusa tuż tuż. wersja audio: ![]() Zapraszam
zatem do wspólnej, uważnej lektury dwóch fragmentów Ewangelii
synoptycznych – wg śww. Mateusza i Łukasza. Oczywiście, nocne wydarzenia
w Betlejem są tak istotne dla naszej kultury, że nie powinna budzić
zdziwienia narastająca przez pokolenia ilość opowieści, szczegółów,
dodatków, uściśleń im towarzysząca, niekiedy mniej lub bardziej
wiarygodnych. To rzecz zupełnie – w moim odczuciu – naturalna. My
natomiast spróbujmy nie opowiadać się „za” bądź „przeciw”
okołoewangelicznym opowieściom. Oczywiście, każdy z nas ma ku temu
prawo: wierzyć lub nie, dopuszczać bądź odrzucać, wątpić albo uznawać,
uważać za bajkę lub historyczną relację. Ale w całej tej historii –
opowieści o Narodzeniu Chrystusa – głos decydujący należy do
Ewangelistów. My natomiast korzystając z życzliwej rady św. Izydora
z Peluzjum, chcąc poddać rzecz słusznej ocenie spróbujmy nie kierować
się ani antypatią, która w ogóle nie pozwala niczego dostrzec ani
sympatią, która nie pozwala dostrzec właściwie. Choć
nie jest to dla chrześcijaństwa pytanie pierwszoplanowe, mimo wszystko
je postawmy: kiedy przyszedł na świat Jezus? Zostawmy na boku dzień
i miesiąc, czyli 25 grudnia – to kwestia stricte umowna. Lecz co
z rokiem? Przykro przyznać, lecz jedna z najważniejszych dat w historii
ludzkości jest zasnuta mgłą tajemnicy. Ale nie do końca, na szczęście.
Zacznijmy od początku. Początek naszej ery, za który obrano
przypuszczalną datę narodzin Chrystusa, został obliczony w VI wieku
przez przebywającego w Rzymie scytyjskiego mnicha Dionizego Małego.
Zacny człek bazował na wiedzy wówczas dostępnej: piętnasty rok panowania
Tyberiusza to 29/30 naszej ery - oczywiście, data była znana
w chronologii rzymskiej, w której wydarzenia datowano albo od założenia
Wiecznego Miasta, albo od objęcia urzędu przez kolejnego cezara lub
konsula. Dodatkowo, zgodnie z przekazem ewangelicznym, nauczanie Jezusa
rozpoczęło się w roku następnym, poza tym św. Łukasz pisze, że
zaczynając publiczną działalność Jezus był „lat około trzydziestu” (Łk
3,23). Cofając się owe trzydzieści lat wstecz Dionizy otrzymał
hipotetyczny rok przyjścia na świat Zbawiciela, który uznał za
wspomniany punkt graniczny. Zrobił, co mógł, ale współcześnie wiemy dużo
więcej. Kluczowym okazuje się tu wcale niemało ważny szczegół z życia
króla Heroda, mianowicie jego śmierć, datowana przez historyka
żydowskiego, Józefa Flawiusza na rok 4 przed naszą erą. Ten rzymski
wyzwoleniec przytacza jeden ciekawy szczegół pisząc, iż wkrótce po
śmierci króla nastąpiło zaćmienie księżyca. Rzeczywiście, astronomia
jest w stanie potwierdzić tę informację, odnotowując takowe 12 marca
4 roku przed naszą erą. Rzeczą oczywistą jest, że jeśli Jezus miał się
urodzić za czasów Heroda, jak pisze św. Mateusz (2,1) musiał urodzić się
co najmniej cztery lata wcześniej, niż założył wspomniany Dionizy Mały.
A więc trzeba stwierdzić dość dziwnie brzmiący fakt, iż Chrystus
urodził się... przed narodzeniem Chrystusa. Ale
zwróćmy uwagę jeszcze na inny szczegół – w relacji Mateusza (i tylko
w niej) zawarte jest opowiadanie o Magach „ze wschodu”. Tekst jest
bardzo skromny w formie, nie zawiera ani imion, ani liczby owych Magów,
nie wspomina o ich królewskich tytułach ani nie wymienia krajów,
z których przybyli. Owi „magowie ze wschodów” wg Mateusza po oddaniu
hołdu i złożeniu darów narodzonemu królowi żydowskiemu rozpoczęli
wędrówkę powrotną, omijając Jerozolimę według zalecenia, otrzymanego we
śnie w Bet Lehem, Domu Chleba, jak ową mieścinę nazywano. Z biografii
Heroda wiemy, że ostatnie lata jego życia nie należały do łatwych.
Trawiła go syfilityczna gorączka, która pozostawiła swoje ślady nie
tylko na ciele, ale i na umyśle władcy, wtrącając go w obłęd manii
prześladowczej. Opętany strachem przed utratą władzy, doszukujący się
(czasem słusznie) spisków na swe życie gubił po kolei doradców
i najbliższych, włączając swe dzieci i jedną z kolejnych żon. Na co
najmniej dwa lata przed śmiercią ów Beduin, nazwany już przez
współczesnych Wielkim, porzucił stolicę, szukając ucieczki przed bólami
powodowanymi przez rozkładające się jelita w gorących nadjordańskich
źródłach Kallirhoe, potem zaś w Jerycho, gdzie zmarł. Magowie znajdują
Heroda jeszcze w Jerozolimie, trzeba podkreślić – jeszcze. A więc co
najmniej na dwa lata prze jego śmiercią, czyli w roku co najmniej
6 przed n.e. Ale
to nie wszystkie wskazówki. Można postawić pytanie – kiedy Magowie
dotarli do miejsca, w którym znajdowała się święta Rodzina? Przytoczmy
fragment relacji św. Mateusza, ale pochodzący z wydania interlinearnego,
a więc greckojęzycznego. Tekst ten jest tekstem może mniej składnym
językowo (starano się w jak najlepszy sposób oddać przekaz grecki), ale
za to i dzięki temu jest bardziej wiarygodny, niż powszechnie stosowane
tłumaczenia nowożytne, w tym m.in. popularna polska Biblia Tysiąclecia:
„Kiedy zaś Jezus urodził się w Betlejem w Judei w dniach Heroda króla,
oto magowie ze wschodów przybyli do Jerozolimy, mówiąc: Gdzie jest
narodzony król Judejczyków? Zobaczyliśmy bowiem jego gwiazdę we
wschodzie (dosłownie wschodzącą) i poszliśmy pokłonić się mu. […] Wtedy
Herod skrycie wezwawszy magów wywiedział się u nich o czas ukazującej
się gwiazdy, i posławszy ich do Betlejem powiedział: Wyruszywszy
wypytajcie dokładnie co do dziecka. Kiedy zaś znaleźlibyście,
oznajmijcie mi, żeby i ja przyszedłszy pokłoniłem się mu. Oni zaś
wysłuchawszy króla wyruszyli i oto gwiazda, którą zobaczyli we wschodzie
(wschodzącą) poprzedzała ich aż przyszedłszy stanęła powyżej, gdzie
było dziecko. Zobaczywszy zaś gwiazdę uradowali się radością wielką
bardzo. I przyszedłszy do domu zobaczyli dziecko z Marią, matką jego
i upadłszy pokłonili się mu i otworzywszy skarby ich ofiarowali mu dary,
złoto i kadzidło i mirrę. I otrzymawszy wyrocznię we śnie nie zawracać
do Heroda, przez inną drogę oddalili się do krainy ich” (Mt 2,1 i nn.).
Tak rzeczywiście się dzieje, a Herod czując się, jak mówi grecki tekst:
„okpiony” wpadł w furię i „wysławszy zgładził wszystkich chłopców
w Betlejem i w całych granicach jego od dwuletnich i poniżej, według
czasu, którego wywiedział się u magów” (Mt 2,16). Tyle Mateusz. Powróćmy
do pytania – kiedy Mędrcy dotarli do Betlejem lub inaczej – w jakim
wieku było dziecko, które zobaczyli? Jeszcze inaczej – czy gwiazda,
którą zobaczyli przed podróżą do Judei ukazała się im w momencie
narodzin Jezusa, czy na jakiś czas przed? Tysiąclatka podaje, że Magowie
pytali Heroda o „nowonarodzonego króla Judejczyków”, ale tekst grecki
i słowiański tego nie potwierdza. Mowa tam tylko o „narodzonym”.
Oczywiście, można tu mieć wątpliwości. Czy przybysze dotarli na moment
narodzin czy jakiś czas po nich? Jeśli tak, to jaki? Pytanie nie jest
zwykłą kazuistyką, bowiem odpowiedź na nie może wnieść kolejne dane do
naszych rozważań na temat roku narodzin Pomazańca, czyli Chrystusa.
Wiemy z tekstu Ewangelii o dialogu między Magami a Herodem, który
„skrycie [...] wywiedział się o czas ukazującej się gwiazdy”. Odpowiedzi
nie znamy, ale znał ją Herod. I zaczyna działać... Zanim jednak to się
stanie, musi minąć jakiś czas. Jaki? Betlejem znajduje się w odległości
ok. 5 km od Jerozolimy, więc wszystkiego godzina - dwie drogi. Nie
wiemy, czy Magowie gościli na herodowym zamku dłużej, czy też nie. Ale
od chwili, gdy Herod wskazał im drogę do Betlejem, akcja musiała nabrać
tempa. Za kilka godzin mędrcy znajdą się w miasteczku, odnajdą dziecię,
oddadzą pokłon, strudzeni ułożą się do snu, podczas którego otrzymają
ową „wyrocznię”, czyli nakaz bądź wieść, udadzą się w drogę powrotną
omijając Jerozolimę. Podenerwowany Herod czeka. Ile można tak czekać?
Kilka dni, nie więcej. W dodatku powinien uzyskać informacje od swych
służb, że goście „ze wschodów” powrócili inną trasą. Musieli rzucać się
w oczy, jako mocno nietutejsi wyróżniali się wśród tłumów wędrowców.
Załóżmy więc, że tydzień. I wówczas wydaje straszny rozkaz, aby zgładzić
wszystkich chłopców w wieku od dwóch lat i młodszych w Betlejem i jego
granicach. W wieku od dwóch lat... Dlaczego
tak? Jeśli goście zjawiliby się w Betlejem w czasie porodu lub zaraz po
nim, skąd akurat taka decyzja rozjuszonego króla? Wówczas narażone na
męczeńską śmierć byłyby tylko noworodki, a tych w małej mieścinie i jego
granicach mogło być mniej, zadanie siepaczy byłoby więc dużo łatwiejsze
do wykonania. Być może działał tak „na wszelki wypadek”, tak samo, jak
objął swym rozkazem nie tylko samo Betlejem, ale również jego granice
administracyjne? Ale żeby wygubić aż dwa roczniki chłopców? Oczywiście,
to tylko argument pośredni i nadal można mieć wątpliwości. Ale
pamiętajmy, że dysponujemy jeszcze innym opisem narodzin Chrystusa,
sporządzonym przez św. Łukasza. Ten zaś pisze m.in.: „I wrócili pasterze
oddawszy chwałę i wielbiąc Boga za wszystko, co usłyszeli i zobaczyli,
jako zostało powiedziane do nich. I kiedy wypełniły się dni, osiem, (by)
obrzezać go, i nazwane zostało imię jego, Jezus”. Mało tego: „I kiedy
wypełniły się dni oczyszczenia ich według prawa Mojżesza, zanieśli go do
Jerozolimy (by) postawić przy Panu, jako jest napisane w Prawie Pana”
(Łk.2,21 i n.). Czyli pobożna rodzina bez przeszkód wypełnia przepisy,
zawarte w Prawie Mojżeszowym. Nie tylko obrzezuje dziecię, urządzając
z tego powodu przepisowe przyjęcie, ale co najmniej po czterdziestu
dniach niesie do Jerozolimy, by je pokazać Bogu w świątyni. Przecież
Herod nie mógł nie wiedzieć o tym obowiązku. Cóż łatwiejszego niż
zastawić pułapkę u wejścia do stołecznej świątyni? Jerozolima była
otoczona murem z kilkoma bramami, których pilnowała straż. Straż Heroda.
Każdy przechodzący do miasta musiał podać powód swego przybycia
i miejsce zamieszkania, w celach nie tylko podatkowych, ale
i bezpieczeństwa publicznego. Nie wydaje się możliwym, by rodzice nieśli
swe dziecię w paszczę lwa. To byłoby szalone ryzyko! Poczytajmy
dalej: „Gdy się (oni) oddalili, oto zwiastun Pana ukazuje się we śnie
Józefowi mówiąc: Podniósłszy się weź dziecko i matkę jego i uciekaj do
Egiptu, i bądź tam, aż rzekłbym ci. Ma bowiem Herod szukać dziecka, żeby
zgubić je. On to podniósłszy się wziął to dziecko i matkę jego nocą
i oddalił się do Egiptu” (Łk. 2.13 i nn). Czyli dopiero odejście Mędrców
zapoczątkowuje sytuację zagrożenia dla dziecięcia. Wówczas też anioł
zdradza Józefowi zamiary króla – „ma (czyt. zacząć) szukać dziecka, by
je zgubić”. Dziecięcia, które do tej pory zdążyło być i obrzezane,
i ukazane Panu w jerozolimskiej świątyni. Herod dybie na życie chłopców
w wieku dwóch lat i młodszych. Czy można wysnuć wniosek, że Magowie
mogli zobaczyć gwiazdę (lub inne tak nazwane przez ewangelistów i samych
magów zjawisko astronomiczne) w momencie urodzin Chrystusa, będąc
daleko na wschód od Palestyny? Brzmi prawdopodobnie. Nawet my,
współcześni mówimy, że gdy czyjaś gwiazda blednie, ktoś ma się gorzej,
gdy zgaśnie – odchodzi. Gdy się pojawia – oznacza coś nowego. Mędrcy
dostrzegli owo zjawisko. Ile czasu musiało minąć, by pokonali szmat
drogi, idąc od „wschodów”? Czy byli sami, czy szli wraz z karawanami?
Nie wydaje się, by podróżowali oddzielnie od dużych karawan. Podróż była
niebezpieczna, potrzebni byli przewodnicy, ochrona, obsługa (nazwijmy
ją) techniczna dla bagaży i zwierząt, oazy, gospody, studnie, posiłki,
pasza... To wszystko trwa. Myślę, że dodanie jeszcze kilku lub
kilkunastu miesięcy do naszej historii nie będzie dużym błędem.
Podsumujmy skrótowo – Herod zmarł w 4 roku p.n.e., ale Magowie spotykają
go w Jerozolimie, a więc co najmniej jeszcze dwa lata wstecz. Dodatkowo
z tekstu Ewangelistów wynika, że król miał się dobrze lub dokładniej
rzecz biorąc, nie wynika, by miał się bardzo źle – dyskutuje, zapytuje,
wywiaduje się, mało tego - jest chodzący. Mówi o sobie: „abym i ja,
poszedłszy, pokłonił się mu”. W dodatku Mędrcy wędrują do Palestyny
jeszcze (jak założyliśmy) jakiś czas. Czyli opisywane przez Ewangelistów
wydarzenia mogły się dziać około 7 roku przed naszą erą. Oczywiście,
proszę traktować te rozważania jako wysnuwanie niezobowiązujących
wniosków z lektury ewangelicznych opowieści, nic ponadto. Niniejszy
tekst nie pretenduje do miana wykładu teologicznego, historycznego bądź
jakiegokolwiek innego. Opieram się na relacjach Ewangelistów
i absolutnie nie mam powodów im nie wierzyć. W
tym kontekście zwłaszcza św. Łukasz zasługuje na najwyższą
wiarygodność. Spytacie, dlaczego akurat on? Przytoczmy tekst ze wstępu
do spisanej przez niego Ewangelii (tekst z Tysiąclatki): „Wielu już
starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które dokonały się pośród
nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi
świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie
wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu,
abyś mógł się przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci
udzielono” (Łk., 1-4). Łukaszowa greka jest bardzo wysokich lotów, nie
ma tam miejsca na słowa przypadkowe. Świetne wykształcenie
(najprawdopodobniej medyczne) pozwalało na analizę, wiązanie faktów
i ich rozumienie. Jeśli pisał: „zbadać dokładnie wszystko” to znaczy, że
to zrobił. Jeśli chodziło o „całkowitą pewność” czytelnika, owego
Teofila, to oznacza, że sam autor też musiał być tego absolutnie pewien.
Zresztą, Teofil, „dostojny”, czy za tekstem greckim „wielmożny”, jak
się do niego zwraca Łukasz, musiał być odbiorcą wymagającym, zapewne
wysokim urzędnikiem, tych bowiem tytułowano w taki sposób. Tak więc, dla
przykładu, jeśli św. Łukasz podaje, że w czasach, gdy Jan Chrzciciel
rozpoczął działalność, niejaki Lizaniasz był tetrarchą Abileny, a nauka
nie zna owego Lizaniasza, to w żaden sposób nie oznacza, że Łukasz się
myli bądź fantazjuje. Bardziej oznacza to, że nauka jeszcze nie zna,
bądź do niedawna nie wiedziała o istnieniu owego władcy. Już wie, bowiem
ostatnio odkryto artefakty potwierdzające tę informację. Podobnie ma
się z wydarzeniem, które wywołuje gorący spór wśród zwolenników
i przeciwników prawdy ewangelicznej – spisie ludności. Przytoczmy
fragment, w którym Łukasz podaje powody, dla których mieszkaniec
Nazaretu, Józef, sprawia kłopot brzemiennej małżonce i udaje się w około
stukilometrową, pełną trudów i niebezpieczeństw podróż na południe, do
Betlejem. Nawiasem mówiąc, kolejne dobre pytanie – co mogło skłonić
mieszkańca Nazaretu, Józefa do takiej podróży? Zobaczmy: „Stało się zaś
w dniach owych, wyszedł dekret od Cezara Augusta, (by) (zapisanym był)
cały świat zamieszkały. Ten spis pierwszy stał się (za) będącego
gubernatorem Syrii Kwiryniusza. I wyruszyli wszyscy, by być spisywanymi,
każdy do swojego miasta. Wyszedł zaś i Józef z Galilei, z miasta
Nazaret do Judei, do miasta Dawida, które nazywa się Betlejem, z powodu,
(że) (był) on z domu i rodu Dawida, (by) zostać zapisanym z Mariam,
zaręczoną mu będącą ciężarną” (Łk 2,1-5). Historycy, jak wspomniałem
wcześniej, do dziś spierają się o wspomniany spis, ale nie to jest
przedmiotem niniejszych rozważań. Ważny jest ciąg dalszy opowiadania: „I
urodziła syna jej pierworodnego. I owinęła pieluszkami go i ułożyła go
w żłobie, ponieważ nie było dla niego miejsca w...”. No właśnie, gdzie?
W Tysiąclatce czytamy: „w gospodzie”. Tekst grecki tego nie mówi. Łukasz
używa tu słowa: „w kwaterze”, czy raczej „izbie” - to katalimati.
Tego samego słowa używa jeszcze tylko raz, przy opisie wydarzeń
Wielkiego Tygodnia, gdy Jezus posyła swych uczniów do pewnego
gospodarza, by wskazał im izbę, gdzie mieliby spożywać Paschę (Łk.
22,11). I ten wskazuje „salę dużą, usłaną”. Z pewnością chodzi o jakąś
mieszkalną część domu. Łukasz wie, co chce powiedzieć. Każdy szczegół
jest przemyślany. Jeśli z taką troskliwą uwagą opisał, co zrobiła Maria
z maleńkim Jezusem (sama, będąc w połogu, owinęła pieluszkami, ułożyła
w żłobie), to słowo „izba” również nie może być tu przypadkiem. Powróćmy
do Mateusza, który opisuje nadejście Magów do Betlejem: „I przyszedłszy
do domu zobaczyli dziecko z Marią, matką jego” (Mt 2.11). Co tekst chce
nam powiedzieć? Mędrcy przyszli do domu. Użyte tu słowo oikia ma
szerszy kontekst, oznacza równocześnie dom, rodzinę i należące do niej
dobra. Czyli najpewniej dom, w którym mieszka posiadająca go rodzina.
Ponówmy pytanie – dlaczego Józef podążył na spis do Betlejem?
Ewangelista odpowiada – gdyż był z domu i rodu Dawida. Betlejem było
miastem - przepraszam, Betlejem prawnie posiadało status wioski - Dawida
właśnie. To tam przechowywano pamięć (być może nawet spisaną) co
najmniej o dwunastu pokoleniach wstecz każdego z członków rodu. W tej
liczbie z pewnością znajdował się Józef. Musiał mieć w wiosce licznych
krewnych. Zaznaczam, że teraz wchodzimy na grunt przypuszczeń
i domysłów. Jeśli miał, czy nie mógłby zatrzymać się u nich? Magowie
zastali ich w domu, Maria nie urodziła w izbie, ponieważ nie było w niej
miejsca (czy nie z powodu innych krewnych, przybyłych wcześniej „aby
dać się spisać”?). Musiała rodzić w pomieszczeniu, gdzie z pewnością
znajdował się żłób. Jak wyglądał dom ubogiej
żydowskiej rodziny czasów Chrystusa? Znawca starożytności i badacz
Palestyny, Daniel-Rops opisuje takie domostwa następująco: „Ciężkie,
sześcienne bryły, bielone wapnem, skąpo zaopatrzone w otwory, jeśli
w ogóle je posiadały poza drzwiami. Wnętrze zajmowała często tylko jedna
izba, przedzielona na dwie części – połowa domu służyła bydłu, połowa
rodzinie, będąc dla niej kuchnią, jadalnią i sypialnią jednocześnie.
Niektóre domy były na wpół jaskiniami, wykorzystując na mieszkanie
skalną wnękę”. Nasuwa się wniosek, że Rodzina z Dzieciątkiem mimo
wszystko znajdowała się w domu, ale w tej drugiej, gorszej jego części,
przeznaczonej dla bydła. Czy nie pójdę w tym rozumowaniu za daleko, gdy
podążę tym tropem i założę, że po zakończeniu spisu (a musiało to być
dość szybko, Betlejem miało nie więcej niż 1,5-2 tys mieszkańców)
rodzina mogła przejść do mieszkalnej części izby domu, w którym nie
tylko się zatrzymali, ale zaryzykuję stwierdzenie – zamieszkali? I tam,
po jakimś dłuższym czasie, znajdują ją przybyli z daleka Mędrcy? Poza
tym narodziny syna, pierworodnego, zwanego bechor, były wielką
uroczystością nie tylko dla rodziców, ale całej rodziny, krewnych
i sąsiadów. Taki chłopiec był zbyt ważny i chyba nie wypadało go trzymać
w części dla bydła, niezależnie od jego przeznaczenia i przyszłej roli
w historii rodziny, pokolenia, narodu czy świata... Na
tej myśli chciałbym zakończyć niniejsze rozważania. Pozostaję
w nadziei, że tych kilka linijek ewangelicznego tekstu w jakiś głębszy
sposób przemówiło do nas, przywołując obrazy wydarzeń sprzed... no
właśnie:). Czy jest to aż tak ważne? Prawdopodobnie jako argument
przemawiający za dobrym historycznym osadzeniem opisywanych wydarzeń
przez ewangelistów, a co za tym idzie, za historycznością Jezusa - tak.
Moją natomiast intencją była tylko próba w miarę uważnego odczytania
tego, co chcieli przekazać nam autorzy jakże znanych tekstów. Na
zakończenie nie chciałbym życzyć tak po prostu, Wesołych Świąt.
Pragnąłbym raczej życzyć wszystkim nam, moi Czytelnicy, radości
oczekiwania i przekonania, że Bóg spełnia swe starotestamentowe
obietnice i staje się jednym z nas mimo naszych słabości, przywar,
grzechów. Nasz świat, świat ludzi dorosłych jest przepełniony bardzo
wieloma rzeczami, ale jakże mało w nim miejsca na sprawy prawdziwe,
proste i piękne zarazem. Nie dodawajmy do nich tego, co często bez
większego sensu położymy pod choinkę. Podarujmy sobie raczej chwilę
zadumy, refleksji, prostoty, sięgnięcia do naszego wnętrza, odszukania
w sobie Bożego obrazu i ofiarujmy takich siebie innym ludziom. A więc
Chrystus nam się rodzi – wychwalajcie Go! ks. Mariusz Synak, Słupsk. |
Czytelnia >